Więc tak
Mam Mazdę 2002 DITD. W samochodzie było już naprawiane mnóstwo rzeczy. W jednym warsztacie, no i tak. Jadąc pewnego dnia auto mi zgasło i już nie odpaliło, kręcił rozrusznik, ale silnik nie odpalał, tak jabky coś jej siadło na silnik. W warsztacie stwierdzili, że silnik do wymiany. Postanowione, że wymienią. Minął tydzień lub trochę więcej kiedy jeździłem z wymienionym silnikiem, wsadzili silnik, który był brudny od soli, białym mazakiem napisane RF3F. Nie wiedziałem, że taki jest
No i przy zimnym silniku auto nie chciało mi odpalać, kręcił rozrusznik, ale gasło. Potrafiło zanim wyjechałem autem zgasnąć nawet 5 razy. Robiłem więc tak, że odpalając dawałem jej na ponad 1000 obrotów i chwilę trzymałem żeby dawkę paliwa jej dać czy żeby po prostu nie zgasł mi od razu. Trwało to niedługo, miałem jechać do warsztatu aby sprawdzili w końcu co dolega temu samochodowi, kilka dni temu sprawdziłem na bagnecie stan oleju, było go pełno. 2 razy więcej, kiedy wyjechałem autem z warsztatu oleju było minimalnie ponad full. Po weekendzie miałem oddać im auto. Niestety, nie zdążyłem.
Przed weekendem po trasie 80 km silnik dostał podwójnego klekotu. Po prostu głośniej chodził i miał podwójny klekot. Przejechałem jeszcze z tym około 30 km po czym przy redukcji ten hałas zamienił się w ogromny hałas, którego nie mogłem już zatrzymać, samochód zaczął głośno chodzić i zaczęło się wydobywać mnóstwo dymu, zaczęło z pod maski, po chwili był już w środku i z rury, stanąłem autem czym prędzej kiedy ten hałas już był głośny i się dymiło zewsząd, chciałem zgasić samochód, ale kiedy przekręciłem klucz od stacyjki on podniósł sam obroty do końca po czym trwało to 5-10 sekund, ja już wybiegłem z auta i było tyle tego dymu jakby się paliło z niego. Samochód zgasł i zostawił ogromną kłęby dymu, które przysłoniły i samochód i ulicę na której stało.
Śmierdziało w aucie olejem strasznie, samochód się nie zapalił, ale wyglądało tak jakby się tak stało.
Byłem w warsztacie na drugi dzień, gdzie mechanik rzucił okiem na turbo, bo powiedział, że to wygląda na ukręcenie się turbiny, odkręcił 3 śrubki i stwierdził, że ona nie jest ukręcona z tej strony, gdzie w 90 % się ukręca, a z innej już nie patrzył, bo nie było dojścia. Włączyłem silnik i chodził jak jakaś rzepa. Totalna rzepa.
No więc auto poszło na lawetę i wróciło do warsztatu w którym to robiony był silnik. Co stwierdzili po 3 dniach ? Że to zepsuło się turbo i na to nie ma gwarancji, turbo dali z mojego poprzedniego silnika i, że to nie jest ich wina. Tu nasuwa się pytanie czy mają rację ? Mam w poniedziałek odebrać auto, bo już nie opłaca się tego robić. Auto pójdzie na części i na złom. Ale chciałbym się dowiedzieć co o tym sądzicie ? Czy to na prawdę siadło turbo, coś co jeszcze w tym aucie się nie zepsuło ? Naprawili na samym początku alternator, bo samochód tracił prąd, później chłodnicę wymienili, następnie auto mi się grzało pod obciążeniem, powiedzieli, że to głowica możliwe, później stwierdzili, że coś innego, że pompa wody się zepsuła, a przy pompie wody wymienili rozrząd, nie wiadomo co jeszcze i zapłaciłem dwa razy więcej niż za naprawę tejże głowicy...