Ja uczyłem. Miałem trzech kolesi – dwóch uczyłem matematyki, jednego niemieckiego. Ten od niemieckiego potrafił się coś nauczyć, ale ci od matmy to był dramat. Jeden to był taki agent, że każdą lekcję zaczynaliśmy od ułamków. Kompletnie nic nie czaił, a w 55 minucie już trzaskał, jakby nic innego w życiu nie robił. I tak było np. we wtorek. W czwartek przychodzę, a gość nie potrafi dodać 1/2 + 1/2. W 55 minucie znów trzaska. Doprowadzał mnie do rozpaczy.
8 zł brałem za godzinę. Dla porównania jako programista zaczynałem od 6,50 zł netto.
Jeszcze mi się przypomniało, że tego od niemieckiego uczyłem też matematyki. Jego matka uczyła tego przedmiotu w szkole, ale chyba do własnego dziecka nie miała nerwów

. Fajny chłopak był i jego się dało nauczyć.
Żonę uczyłem jeździć samochodem z domu na parking przy metrze. Tu było ciężko – miałem tak duże wymagania, że na jakichś światłach po prostu wybiegła z samochodu i gdzieś ucieka, zostawiając mnie na fotelu pasażera z dzieckiem z tyłu. Chyba pedagogiem dobrym nie jestem
