Minął blisko miesiąc więc napiszę jaki jest ciąg dalszy a być może i finał tej historii. Jak to często u mnie bywa będzie zabawnie
Z racji, że "bez auta jak bez ręki" niemal cały grudzień było u mnie krucho z czasem aby postawić Madzię na warsztat. Z tego powodu wizytę u mechanika odkładałem w czasie a po drodze, nie szczędząc kilosów – z mniejszymi lub większymi poszarpywaniami

– na spocie gadula forscan'em potwierdził wcześniejsze podejrzenia – wyskoczył błąd czujnika położenia wału korbowego.
Kupiłem zatem czujnik do hdi'ków od Delphi i w czwartek przed świętami wbiłem się na podnośnik "do fachowców", którzy zmieniali moje koło pasowe, po którym jak wspominałem zaczęły się problemy. Nie jestem typem awanturnika, stąd nie wylałem swoich żali o wcześniejszą robotę. Zresztą dobrze wiem, że elektryka/elektronika w tym aucie lubi płatać figle i nie ma co ujadać. Ponieważ mechanior z góry założył, że wymiana zajmie mu nie więcej "iż dwa kwadranse, byłem szczęśliwy, że szybko ogarnę temat i na Święta w trasę pojadę "bez czkawki".
Niestety przedwczesna radość, bo ku zaskoczeniu "klucznika", gdy zdjął osłony wyszło, że umiejscowienie czujnika wymagało w jego mniemaniu

głębszej ingerencji – jeśli dobrze ogarniam ten temat i to co napomniał imć fachowiec to należałoby: rozpiąć konektor od czujnika, zluzować pasek (rozrząd), odkręcić jakąś śrubę (podejrzewam że tą na wale), a potem ze dwie czy trzy kolejne mocujące czujnik, podmienić czujnik i poskładać w całość. Oczywiście wyjechał mi z tematem, że wg. instrukcji serwisowej ta śruba na wale mocująca koło pasowe jest jednorazowego użytku i to nic, że mam ją ledwie miesiąc. Trzeba będzie dać nową, sic! Na szczęście koszt to raptem ~25zł
Ponieważ operacja przerosła jego możliwości czasowe – bo miał już zaplanowaną kolejkę – szef zakładu grzecznie poprosił mnie o przełożenie naprawy "na po Świętach".
Jak już wspominałem nie jestem typem awanturnika, więc przystałem na taki obrót sprawy i poprosiłem zatem równie grzecznie, czy aby łaskawie nie wykasował mi błędu z ECU. Tak z czystej ciekawości chciałem sprawdzić czy aby znowu nie wyskoczył (a raczej upewnić się że tam jest), ale w mojej głowie urodził się inny ambitny plan. Otóż w trakcie gdy Pan mechanik działał sobie przy aucie, zlustrowałem szybko co gdzie i jak na warsztacie. Korzystając z chwili zamieszania – fachowcy poszli szukać laptopa ze złączem – niejako wziąłem sprawy w swoje urzędnicze ręce

i przechwyciłem jakąś puchę ze sprężonym czymś tam, rozpiąłem raz jeszcze konektor (Pytanie do znawców Y6: Czy to normalne, aby wiązka na wysokości gdzie kable wpadają w kostkę/przyłącze była zagięta pod kątem 180 i upięta taśmą?) i popsikałem styki i czujnik, a następnie mocno wpiąłem w czujnik upewniwszy się że siedzi.
Nim Panowie zdążyli wrócić mój wkład w "pseudo-naprawę" był zakończony. Poskładali, usunęli błąd i klient mocno niezadowolony pojechał na Święta.
i teraz najlepsze.. śmignąłem ze 300km i nie szarpnął ni razu. W trasie, z każdym kolejnym kilometrem pozwalałem sobie na różne zagrania, a "defekt" po dosłownym wyjęciu i włożeniu wtyczki jakby ręką odjął. Nie chcę się przedwcześnie cieszyć, ale coś mi mówi że albo poprzednim razem Pan mechanik nie bardzo przyłożył się z robotą (zbyt luźna, lub zabrudzona wtyczka?) albo jest to złośliwość rzeczy martwych. Innego wytłumaczenia nie znajduję.
Tak czy siak czujnik wymienię, ale robotę raczej zlecę sprawdzonemu w Naszym Regionie Wieśkowi, co by mieć temat raz na zawsze zamknięty.
O, to ja tyle chciałem póki co. Odpukać w niemalowane – a takich miejsc w mojej M3 na szczęście nie brakuje.
