Ciesze się, że jednak udało mi się na Zlot dojechać, choć naprawdę była to wielka niewiadoma. Podziękowania należą się wielu osobom, często tutaj niewymienionym, cichym organizatorom. Zamiast wymieniać komu i za co, przedstawię kilka refleksji a każdy zainteresowany będzie wiedział jak to odebrać. Mam nadzieję, że tekst nie będzie przydługawy.
Zacznę od siebie w kwestii wyjaśnienia. Jako osoba mało towarzyska i niedostępna mogłem odpychać wielu z Was za co przepraszam – do tego kilka dni temu bliska mi osoba dostała udaru a godzinę temu zmarła. Byłem z Nią bardzo zżyty, więc moje myśli często uciekały w ten przykry temat i nie potrafiłem bawić się, poznawać Was tak jakbym tego chciał. Z pewnością będzie jeszcze niejedna okazja, aby nadrobić straty. Mimo wszystko starałem się spędzić czas z jak największą ilością osób i z każdym zamienić kilka zdań. Myślę, że się udało.
Podglądając przygotowania do Zlotu od kuchni byłem pełen nadziei i obaw jednocześnie. Poziom zapowiadał się bardzo wysoki, a co za tym idzie również ryzyko, ze coś nie wypali. Mało kto tak naprawdę zdaje sobie sprawę jak wiele pracy trzeba włożyć w organizację takiego eventu. Ja z pewnością sobie nie zdawałem i tym bardziej jestem pełen podziwu dla osób, które to ogarniały. W związku powyższym chciałbym się tez odnieść do wszystkich niedociągnięć. Moim zdaniem były to szczegóły, które nie tylko miały prawo się pojawić ale uważam, że nie sposób się przed nimi obronić. Można wyjść z nich z twarzą i tak właśnie się działo i m.in. dzięki temu mają one znaczenie w pozytywnej ocenie Zlotu.
Jak już zauważyły osoby przede mną, były też minusy, za które można winić tylko ślepy los. Konińskiej tradycji stało się za dość, gdy po pierwszych przejazdach na ¼ zaczął siąpać deszcz. Na szczęście nie wiało tak mocno jak rok temu i było o wiele cieplej. Atmosferę na lotnisku podgrzewał
GRU i Jego pomalowany tyłek, piękny RX
Piotrusia, kłótnie o ilość KM „Łopla Speedstera”
Piwa, kilka świetnych projektów w BA,
Bezy wyciskający ostatnie poty ze swojego KFa. Zapach wszechobecnego grila, pisk opon i
ravo grożący parasolem na niezdyscyplinowanych kierowców – to naprawdę esencja lotniskowej części. O dziwo nie pojawiła się ani jedna sztuka 323F BG ku mojemu ubolewaniu. Obrodziły natomiast MX-5, MX-3, kilka BA/BH, jedna sztuka 6 MPS i zaplątane w towarzystwie BMW z Coltem. W pewnym momencie zaczęło się już robić nużąco i doskwierał ból nóg, więc uformowano kolumnę do ośrodka. Ta cześć kulała po raz kolejny, głownie przez
kinkiego, który przyspał ze dwa razy i trzeba było nawracać. Nie pamiętam Konina, w którym trafiliśmy na miejsce odpoczynku bez jakiejś nawrotki – kolejna zlotowa tradycja.

Ja na trasę przelotową załapałem się do wyścigowego Z5
robertoo i przekonałem, że moja padaka nie jest wcale słabsza. Ale z pewnością nie zapomnę pozycji za kierownicą na „Roberta Kubicę”! Dzięki Robert

W ośrodku bardzo miłe zaskoczenie. Czyste domki z oddzielonymi pokojami i łazienkami, ja miałem lodówkę, czajnik elektryczny i telewizornie oraz co najważniejsze wszędzie blisko. Dużo miejsca, sprzyjające piciu powietrze, możliwość podjechania autem pod sam domek, w kuchni szkło, w łazience ręczniki. Wszystkie niezbędne fanty zapewnione. Ktoś tam narzekał na zapach w domkach. Hm.. nie odnotowałem, choć i tak na wstepie przewietrzyliśmy. Nie było się do czego przyczepić, poza piszczącym breloczkiem do klucza

W domkach odbywały się pomniejsze spotkania grupowe, wymiana tajemnic tuningowych, handel „dziewictwem”, alkoholem i jedzeniem. Było integracyjnie, wesoło a w pewnym momencie zrobiło się tajemniczo! Mianowicie na werandzie domku nr 19 trwał wstęp do wieczornej imprezy. Kilkanaście osób w stanie co najmniej „gotowym” oraz jedna w stanie „bliżej nieokreślonym przez naukowców homo sapiens” opróżniało kolejne flaszki. Między nimi biegała sobie poczciwa psina wielkości młodego owczarka, której futro przypominało trochę Yeti. Pies ten bardzo łagodny i skory do zabaw a także do kieliszka w pewnym momencie zaatakował zupełnie nieznaną reszcie towarzystwa osobę. Atak polegał raczej na wrażeniach audio straszących, przynajmniej ja nie czułem się zagrożony a psina też nie wyglądała na jedną z tych gryzących. W każdym razie pies „po prostu” czuł, że ten Pan nie należy do pozostałego grona i prawdopodobnie stanowi jakieś zagrożenie. Dziwna sprawa, podejrzewam, że był to
„Pies, który jeździł Mazdą”. Przyszedł czas na kolację, która była bardzo potrzebna wszystkim zlotowiczom. I tutaj trochę ośrodek zawiódł. Przystawki były super, zupa była super a danie główne kiepskie. Pięć starych frytek na krzyż i kotlet zrobiony z surowej szynki? Trochę zawiedziony się poczułem. IMHO marchewka z cynamonem była pycha, sałatka z fetą też niczego sobie. Na plus pokazała się obsługa sali, mimo młodego wieku uwijała się bardzo szybko, bez jednej wpadki.
Sama impreza karaoke, tańce, rozdanie nagród – nie przywiązywałem do tego uwagi. Niech ktoś inny się wypowie.
Pogadanki na murku przed wejściem, wyprawa na plac zabaw, wyprawa nad jezioro itp. Dla takich momentów jeździmy na Zloty, mówię w liczbie mnogiej specjalnie. To nie tylko mój głos.

W Zlotach chodzi głównie o dobrą zabawę i zgranie – tego Nam nie zabrakło i dlatego było tak dobrze. O tym nie możemy zapominać.
Pozdrawiam wszystkich, którzy mieli okazję zamienić ze mną kilka słów. Jak mi się coś przypomni to napiszę a w tej chwili zabieram się za „sprawy, które poruszyliście”
