Poznaliśmy się 3 lipca 2005 r. na stacji benzynowej Orlen na warszawskim Bemowie... To była miłość od pierwszego wejrzenia – amerykańska, komfortowa, stateczna, biała. Niestety tego samego dnia podczas powrotu z Warszawy spowodowałem kolizję i z powodów naprawczo-formalnych dopiero dzisiaj mogę zaprezentować Wam moją piątą (wreszcie własną) Mazdę.
Auto w topowej wersji wyposażeniowej ES z silnikiem BP, a także dodatkowym spojlerem tylnej klapy oraz zmieniarką CD zainstalowanymi przez dealera w Kanadzie. Od urodzenia mieszkała w Warszawie, a teraz u mego boku – mam nadzieję – Protege czeka druga młodość. Jeździ się jak odrobinę mniejszym Cronosem, jest cicho, całkiem dynamicznie, finezyjnie po japońsku i miękko po amerykańsku. Po prostu tak, jak lubię najbardziej!
Chciałem w tym miejscu podziękować wszystkim ludziom, którzy pomagali mi i wspierali w czasie zakupu samochodu.
EDIT 31.12.2005: efekt jednego ze świątecznych, nostalgicznych wieczorów...
A teraz przyszedl czas na moja mistyczna opowiesc o ostatniej przejazdzce Mazda... Ta spokojna, przejrzysta noc i dwa wspomniane wyzej kawalki (Celine Dion & Natasha St Pierre). Tylko my. Uwielbiam taka pogode, gdy dlugie idealnie spelniaja swoja role, gdy prawa noga wlada moca tego samochodu, gdy fabryczne audio zmienia sie w nieco tandetna sale koncertowa... Kazda kolejny metr drogi w lesie niesie za soba nieodkryta tajemnice, odblaskowe slupki mijaja coraz szybciej... 90 wystarczy do pelnej rozkoszy.
Najblizsza wies, rozswietlona zlotym swiatlem latarni – innym zlotem niz te, do ktorego przywyklismy – zlotem zimowo brudnym, ale rowniez czarujacym... Odbijajacym sie lusterku wstecznym, wnikajacym do wnetrza przez szklany szyberdach... W lusterku wstecznym polyskuje tylko subtelna linia spojlera rzadko rozswietlana czerwienia stopu.
Zakret, nie musze wciskac pedalu do dna – Ona wie, ze wystarczy go odpowiednio musnac... Ta granica, kiedy wrzuca dwojke i wreszcie slysze loskot silnika. Celine krzyczy mi wrecz do ucha "nobody knows, nobody cares", przod rwie do przodu przez kolejny wiraz. Pas za pasem znika w lusterku wstecznym, oddalam sie od swiatla wsi i przestaje w nim widziec cokolwiek. Skupiam sie na drodze, otwieram dach... Szum wdziera sie do srodka, bezczelnie. Chwile przedtem Mazda pozwalala mi sie rozleniwic wszedobylskim cieplem...
Czas na przystanek, maly parking i ostry reczny... Spasiony tyleczek z gracja robi 90 stopni... Wystarczy. Namietny buch czerwonych. Silnik tylko szumi, moze lekko zmarzniety, po coz go gasic... Wbijam sie z powrotem, drzenie rak szybko ustaje, a kurtka laduje na tylnej kanapie. Niemal wolny, objety pluszem welurowego fotela wbijam D – wbijam D jak delikatnie... Na chwile blyskaja swiatla cofania, czas ruszac. Morderczy gaz na skreconych kolach, przed ktorym sie hamuje – ale nie tym razem...
Licznik kilometrow przewija wyjatkowo wolno... Specjalnie dla mnie. Podtrzymuje te chwile, gdy znowu czysty asfalt stoi przed Protege otworem... Wjezdzamy do lasu, przed maska przebiega zajac... Niech biegnie. Szereg znakow ostrzegajacych przed ostrym zakretem blyszczy niczym wystajace z ziemi miecze... A Ona ciagnie, dzielnie i gladko sunie do przodu... Wsluchuje sie w Natashe, dziekujac Bogu, ze obdarzyl kogos tak cudownym glosem... Okoliczne pola powoli rozswietlaja sie kolnenskimi zabudowania, a obrotomierz wisi na 2,5k rpm... Nie, to ma byc przyjemnosc – nie wyscig.
Skrecam wyjatkowo w skosna uliczke obok kosciola, tylko dla szybszego zakretu... By poczuc TO, drasniecie mocy i nadwyrezenie na kierownicy... Wolno przejezdzam obok stalego miejsca spotkan ze znajomymi – tym razem cicho drzemie tam pustka... Najblizszy skret, pisk zagluszony przez kasete. Niemal slepo przemierzam waskie uliczki miasta, w swietle prawego reflektora widzac polyskiwania kropli kaluz... Staje przed drzwiami do garazu, wysiadam... Znow spogladam na klubowa podkladke i 2 snopy po bokach...
Wjazd, ciche klikniecie fabrycznego centralnego... Kolejne pozegnanie, woda skapuje na folie na podlodze... Wieszam smycz na szyi. Swiatlo gasnie, odpalam papierosa i powoli krocze do domu.