Na wstępie może delikatny zarys sytuacji. Jestem posiadaczem Mazdy 3 Kintaro w hatchu, oczywiście z benzynowym 2.0 (LF-VE). Madzię zakupiłem na początku maja tego roku z udokumentowanym przebiegiem 149 tys. km. Od tego czasu samochód jest użytkowany przeze mnie praktycznie codziennie. Dzisiejszy stan licznika to 160 tys. Z trójeczki jestem ogromnie zadowolony – jeśli chodzi o wyposażenie posiada praktycznie wszystko czego mi do szczęścia potrzeba, a silnik ma całkiem przyzwoitą dynamikę jazdy. Ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Około miesiąca temu podczas hamowania zapaliła się na ułamek sekundy czerwona kontrolka oleju. No i faktycznie, po sprawdzeniu ubyło go dosyć znacznie. W serwisie mówili że dolali ponad 2 litry o ile pamiętam. Poziom oleju staram się sprawdzać regularnie ale niestety wtedy mi chyba coś umknęło. Z tydzień po dolaniu oleju wybrałem się w trasę – ok. 400 km w jedną stronę. Przed drogą powrotną sprawdziłem olej... no i niestety znowu wzięła. Przy wyjeździe z domu olej był przy kresce MAX, zaś u celu przy MIN. Niby wciąż wszystko ok, bo poniżej minimum nie zleciało, ale to nie zmienia faktu, że oleju ubyło. Oczywiście dolałem i praktycznie od tego momentu do DZISIAJ (czyli około miesiąc) olej jest dokładnie na tym samym poziomie. Warto napomnieć, że w drodze powrotnej z kolei nie wzięła nic! Z moich obserwacji wynika, że właśnie w trasach zdarza się Madzi wpieprzyć nie to co trzeba. Nie ukrywam, że mój styl jazdy jest dosyć dynamiczny, a w trasie gdzie się da i gdzie są do tego warunki (autostrady, dwujezdniowe drogi szybkiego ruchu) bardzo często jeżdżę do oporu, z prędkością bliską maksymalnej (210 i więcej). Aczkolwiek też nie ma jednej sztywnej reguły i to samo powiedzieli mi w serwisie – czasem może wziąć i litr na 300 km, a czasem w ogóle przez kilka tysięcy. Mazdę serwisuję regularnie – po zakupie przeszła oczywiście wymianę oleju. Niestety, nie ma pewności że poprzedni właściciel (a był to Niemiec jak to w większości Mazd z tych lat bywa) też o nią tak dbał (aczkolwiek stan był naprawdę świetny + przed zakupem przeszła wszelkie testy i oględziny w autoryzowanym serwisie Mazdy). W serwisie mi powiedzieli, że wyjściem jest remont silnika – i to już niedługo, wspominali coś że najlepiej na początku listopada. Kosztowałoby to około 3 tys., a samochód stałby w serwisie do 2 tygodni. No i tutaj rodzi się moje pytanie czy ta gra jest w ogóle warta świeczki. Zdaję sobie sprawę, że teoretycznie silnik nie powinien brać takich ilości oleju. Z drugiej strony, zawsze trochę oleju ubędzie, szczególnie biorąc pod uwagę że nie jest to nowy samochód (aczkolwiek 1.4 TSI to nawet po kilka litrów na 1000 potrafią wziąć po wyjechaniu z salonu
Co byście zrobili na moim miejscu? Od razu mówię, że nie wiem ile trójeczką pojeżdżę, choć chciałem jak najdłużej. Pakować się w remont? A może sprawdzać na bieżąco olej, pojeździć z pół roku i sprzedać?
Z góry dziękuję za porady i pozdrawiam!