W weekend sierpniowy (13.08 – 14.08) odbył się nasz kolejny dwudniowy wypad. Tym razem na celowniku pierwszego dnia było słynne "British motor Museum". Pierwszy na parkingu zameldował się Mariusz wraz z rodziną swoją M6 GH "czarnulką"... Razem z nim zajęliśmy strategiczne miejsca parkingowe dla kolejnych przybywających...
Następnie udaliśmy się "obejrzeć" eksponaty...
Część zmotoryzowała nawet swoje dzieci...
Było wiele aut do oglądania i nie sposób ich tutaj wszystkich przedstawić... Niektóre wystawione egzemplarze można było pomacać...
Po zwiedzeniu ekspozycji i kolekcji "specjalnych" aut udaliśmy się do Darka na grila... Tutaj wielkie podziękowania dla was za przygarnięcie nas...
Stąd już rozjechaliśmy się do miejsc noclegowych... (dalszej relacji z wieczoru nie ma –> cenzura)
W niedzielę po śniadaniu udaliśmy się na zamek i ogrody królowej Elżbiety. (Co ciekawe, to spędziła ona tam aż całe 19 dni)
Na zakończenie dnia podjechaliśmy na "serwis" coś przekąsić... Wielkie dzięki Mariusz za super zniżki... Było miło spędzić z wami czas... i do następnego spotkania
Arkana Renault Mii byly: 323, Tribute, M6, M2, M5, Toledo, Mii, Rapid...
Kolejny weekend minął pod znakiem wspólnego wypadu Dywizji UK – zwiedzanie Bolsover Castle, ruin Sutton Scarsdale Hall oraz ruin i nowego pałacu szlacheckiego w Hardwick Hall
Zaczęliśmy w sobotę od spotkania w południe w przybytku staroszlacheckiej rozkoszy, gdzie bogacze gździli się legalnie na potęgę Mnóstwo komnat zwieńczonych "golasami w aktach" na malowidłach i połączonych ze sobą niemal siecią tajemnych przejść
Udział wzięli:
Wojtek z rodzinką swoim Seatem Tolego – może w końcu biedaczek doczeka się jakieś mazduni
adas780715 z rodzinką ze swoją Mazdą 6:
aga08025 z rodzinką ze swoją Mazdą 6:
oraz ja ze swoją Mazdą 6:
Było co zwiedzać i z czego się pośmiać:
Na tym oto dziedzińcu można było legalnie "łomotać się jak króliki", wszystko otoczone było dość sporej wysokości murem (więc nikt z zewnątrz nie mógł sobie "polookać", a jak już Wam zmarzła, to dokoła mieściły się oddzielne nawy-pokoje z ogrzewaniem kominkowych – czyli coś i dla ciepluchów
Na zwieńczenie dnia pojedliśmy i popiliśmy nieco w szampańskiej atmosferze w podprzybytkowej restauracji. Potem rozjechaliśmy się do hoteli, by wypocząć przed nowym dniem...
A nowy dzień rozpoczęliśmy od śniadanka i zwiedzania ruin w Sutton Scarsdale Hall – nie szło wprawdzie wejść "do wnętrza" budowli gdyż rozpoczęła się jego konserwacja, ale i tak monumentalność obiektu szło podziwiać "zza płotu".
Podczas oględzin odwiedził nas kolejny forumowicz głowasiek z rodzinką i swoją Mazdą 6...
Później pojechaliśmy całą ekipą do Hardwick Hall... Tam do podziwiania mieliśmy 3 typy obiektów: starą posiadłość datowaną na około 700 lat, nieco młodszą, bo niespełna 500-letnią nową rezydencję (na poczet budowy której poniekąd wykorzystano części i elementy starego obiektu – czyt. ruin, oraz "przydomowej kopalni kamienia" odległej bagatela niespełna 200 jardów od obu budowli – prawie że w ogródku ) a na koniec przepiękne ogrody i sady...
I tak oto zakończył się kolejny zlocik – dzikuję wszystkim, którzy wspólnie postanowili spędzić czas w gronie rodzinnym
Dobra rada: Nie wstawaj, kiedy dzwoni budzik. Oddzwonisz później :D
Pięknie, prawda? No cóż, mnie tam nie było Ale Adam zahaczył po drodze, więc się liczy...
A oto kolejne – nasz domek letniskowy na kółkach wraz z wozami. Tam zaczyna się moja historia...
A teraz zdjęcia rozentuzjazmowanych uczestników podczas wieczerzy
W sobotę był plażing
Z Mazdą w tle
I moczeniem jajek (tu cenzura zabroniła wstawić zdjęcia)
Później zaś był spacer po okolicy, całkiej przyjemnej dodam
Nie mam pojęcia dlaczego powyższe zdjęcie "leży". Jak bym, go nie obrócił to leży nadal – cała woda się z niego już wylała...
Było też wesołe miasteczko oraz gokarty pamiętające czasy PRL.
Popołudniu byliśmy w poszukiwaniu czarnego łabędzia
Misja zakończyła się sukcesem – łabędź wyglądał na prawdziwego
Niedziela zaczęła się deszczowo. Uprzedzając fakty, tak samo się też skończyła Ale plan trzeba było zrealizować! Pozycja nr 1 – zobaczyć burzowe fale:
Pozycja nr 2 – "Devon Cream Tea" Następnie mokre kaczki udały się do praczki po znaczki... eee... nie ta bajka... poszły do kawiarenki na "Devon Cream Tea". Siedzieliśmy tam sporą chwilę delektując się klimatem i ciepłą herbatą.
Ostatnią pozycją było suszenie w karawanie. Tutaj z kolei zdrowy rozsądek podpowiada mi, że sam opis wystarczy. Po suszeniu powrót do domu... lało przez całą drogę powrotną...
Podsumowanie: Nam wyjazd się podobał. Pogoda dopisała (znaczy nie było tragedii), uczestnicy dopisali – weseli i otwarci. No i nie był zamków!! A przepraszam, był taki jeden:
Brakowało nam trochę Wojtka, ale wszystkiego mieć nie można
Oby następnym razem w większym gronie
Pozdro!
Ostatnio edytowano 10 wrz 2017, 12:50 przez darrecki, łącznie edytowano 1 raz
Kolejny zlocik dywizji UK odbył się 12-13 maja 2018 w Dover. Było wprawdzie kameralnie, ale i tak nie zabrakło czasu na dobrą zabawę i zwiedzanie ciekawych miejsc.
Pierwszego dnia poszliśmy na głęboką wodę i rozpoczęliśmy turne od centrum atrakcji jakim był sam zamek i owarowania Dover. Zamek zachowany jest w niemal perfekcyjnej kondycji i potrzeba sporo czasu,żeby choć po krótce wejść do każdego zakątka fortecy.
Zaczęliśmy od obchodu systemu bunkrów, niestety nie można było fotografować ani nagrywać tych miejsc...warto tam pójść!! 2 poziomy tuneli, długie, ciemne; szpital, kwatery, stołówka, siedziba dowództwa ect, wszędzie półmrok i ścisk; można było poczuć ducha II wojny światowej, świetna aranżacja wizualno-dźwiękowa, przewodnicy z poczuciem czarnego humoru. Mile spędzone 2h życia w otoczeniu historii.
Kolejny punkt dnia to oczywiście idąc z duchem przewodnim od podziemi do chmur pospacerowaliśmy po naziemnych fortyfikacjach.
Kolejny etap eskapady to sam zamek królewski
Później był wypad na małe papu i powrót do hotelu – jeśli w ogóle można tak mianować to lokum Lata świetności ów "hotel" miał za sobą conajmniej dekadę temu – pozwolę sobie pominąć ten etap opisu, Wojtek wie, co mam na myśli
Następnego dnia odwiedziliśmy Muzeum Dover, gdzie można było zobaczyć świetne wystawy z epoki brązu...
... i bliższej współczesności...
Na deser pozostawiliśmy sobie Białe Klify, które są częścią narodowego parku krajobrazowego UK
Potem już ostatni wspólny posiłek w parkowej restauracji i rozjechaliśmy się do domów. Impreza świetna, dobrze się bawiliśmy, a zakwasy po tysiącach górek i schodów męczyły mnie jeszcze kilka dni
Dobra rada: Nie wstawaj, kiedy dzwoni budzik. Oddzwonisz później :D
No i zaczęliśmy nowy rok bardzo wcześnie w tym sezonie, bo już pierwszego spota zaliczyliśmy w weekend 18-19 stycznia Jeśli w tym tempie będziemy kontynuować to padnie może rokordzik spotkań
Tym razem na naszym celowniku pojawił się Eden Project – stara kopalnia odkrywkowa w niesamowity sposób przeszła metamorfozę z paskudnego wyrobiska na coś naprawdę zapierającego dech w piersiach, jak rajski ogród pod wielkimi kopłami (i nie tylko). Miejsce znajdje się w odległości 300 mil od mojego miejsca zamieszkania w Kornwalii, czyli nie obyło się bez 6h jazdy w jedną stronę (miałem najdalej ) i jazdy z chrapiącymi na tylnym siedzeniu pasażerami Jeśli ktoś chciałby popatrzeć/poczytać o zmianach tamtejszego krajobrazu zapraszam tutaj -->https://www.edenproject.com/
Spotanie na mejscu odbyło się około 10 rano... tylko Dareckiemu się powinęło...
Zaczęliśmy spontanicznie od kopuł z tropikalnymi roślinkami, zwierzaczkami i, gdyby nie ludziska wędrujące jak mrówki, buszową atmosferą. temperaturka idealna (około 30stC) pozwalała na rozdekoltowanie się nieco Można było zobaczyć rosnące banany, cytryny, pomarańcze, trzcinęcukrową czy kilkunastometrowe drzewa bambusowe. Wszystko w jednej symbiozie
Mozna było poczuć zapachy, nacieszyć oczy kolorami otoczenia, połazić na wiszącym moście, pooglądać i pomacać ciekawe rzeźby i konstrukcje oraz dowiedzieć się nieco o mieszkańcach poszczególnych rejonów tropików.
Poza kopułami było też kilka innych budynków z ciekawymi wystawami o mikrobach, bakteriach, ludziach i ich organiźmie, a także kilka ciekawych konstrukcji jak wielkie kamienne jajo dinozaura czy ogromna fajka puszczająca kółka dymne.
Ciekawostką tej ostatniej było, że im więcej osób znajdowało się w pobliżu konstrukcji, było więcej kółek wypuszczanych we wszystkie strony świata... Fajna zabawa
A tu taka mała focia maszej ekipy w lesie tropikalnym
Poza budynkami było tam sporo alejek otoczonych przyrodą, po których możnaby chodzić kolejne godziny i korzystać z innych atrakcji dostępnych w "cieplejsze miesiące", gdyby nie był to styczeń
Troszkę dnia pozostało, więc udaliśmy się do pobliskiego Charlestown – małej historycznej mieściny z zabytkowym portem handlowym i muzeum ze znaleziskami z okolicznych wód.
Pobyt zaczęliśmy od papu w miejscowej restauracyjce, a znalezienie miejsca dla 10 osób nie trwało za długo potem zwiedzanie muzeum, portu i nabrzeża.
Muzeum nie za duże, ale warte zobaczenia. Jest tam sporo informacji o okolicznych wrakach, skarbach, historii, ale również ciekawych detali o wielkich katastrofach (Titanic, St. Mary, ect) oraz bardziej współczesnych dramatach rozbijanych statków o okoliczne klify (włącznie z 1-szą i 2-gą wojną światową)
Miasteczko jest też znane z wielu ekranizacji filmowych, gdyż zabudowa portowa świetnie do tego się nadaje, a powstało tu kilkanaście ekraniozacji w tym jedna z nowości filmowych "Frontier".
Potem przyszedł czas na zakwaterowanie w hotelikach. My z Dareckim zagnieździliśmy się w stylowych domowym hotelu 4-gwiazdkowym i obłędnym wystroju retro. Wojtek miał nieco mniej farta... załapał się na 0,5 gwiazdki Grunt, że było gdzie glowę do poduszki przykleić
Wieczorkiem zrobiliśmy wypad do miejscowego pubu na regionalne specjały alkoholowe (dorośli) i soczkowe (dla dzieciaków). W końcu trzeba było oblać moje imieninki
Kolejny dzień przyniósł słoneczną pogodę. Darecki pierwszy raz nie spóźnieł się ... na śniadanie Wojtek z familią zwinęli się do domku wcześniej, bo "do roboty trzeba rano wtać". Nasi właściciele hoteliku podsunęli nam ciekawe miejsce na spędzenie połowy dnia. Było to malownicze miasteczka Fowey nad zatoką o tej samej nazwie. podróż trwała niecałe 20 minut po tradycyjnych wąskich dróżkach szerokości 1-go auta otoczonych skarpami lub murami... jazda była dość ciekawa
Tutaj mała fotka na tle zatoki...
Postanowiliśmy też dotrzeć do wejścia do zatoki, gdyż znajdowały się tam po obu stronach baszty obronne.
A na koniec nie mogło zabraknąć pożegnalnej sesji brudasków
Wielkie dzieki za wspólnie spędzony czas
Dobra rada: Nie wstawaj, kiedy dzwoni budzik. Oddzwonisz później :D
WORK IN PROGRESS, planowany czas dokończenia fotorelacji – GRUDZIEŃ 2022
Po wielkich mękach, wyżeczeniach, ciągłym przekładaniu, przedstawiam relację 3w1 (coś jak Nescafe) Niestety nie wszystko zostało wystarczająco udokumentowane, więc czasami zdjęć mało, bądź też zostały one lekko podretuszowane
1. 24-04-2021 – Takeley czyli składnik nr 1 – Kawa
Po pandemicznej przerwie, albo w tym przypadku pomiędzy falą nr 134 a 135 udało nam się spotkać u Mariusza. Nie widziałem chłopaków i dziewczyn od ostatniego spotkania w Project Eden (powyżej) więc sporo się działo. Wszystkiego było dużo – gadania, jedzenia i alkoholu. Pierwszego dnia zabawa była tak udana, że nie mam żadnych zdjęć Zwyczajnie nie było komu ich robić Jedyne jakie udało mi się znaleźć to podczas grania na Wii po paru głębszych. Proszę nie osądzać, przegrałem Wojtek za słabo kibicował...
Gdy już zjedliśmy ile się dało (wypiliśmy wszystko co było) udaliśmy się na spoczynek – każdy tam, gdzie sobie zarezerwował. My mieliśmy dobre 20-30min spaceru, muszę przyznać że dziwnie szybko ten spacer minął Dzięki jeszcze raz za kurtkę.
Następnego dnia spotkaliśmy się na śniadanie, gdzie to Wojtek oznajmił, że on ma już nas dość i tęskni za psem. Zjadł śniadanie i się zmył. Niestety od tego czasu stało się to dla niego standardem. No cóż, przychodzi taki czas w życiu gdzie priorytety się zmieniają
Nas to jednak nie zatrzymało i udaliśmy się do ładnej posiadłości dokarmiać łabędzie
co jak sugeruje poniższa piosenka niekoniecznie jest dobrym wyborem. Pamiętaj – siekane warzywa, gotowana kukurydza ale chleb kategorycznie nie! Lej mi pół – Łabędź
Tak już bardziej na poważnie, to właściwy, oficjalny spod odbył się dzień później – 25-04-2021 w Audley End House Jak wspomniałem już wcześniej, Wojtek nas opuścił i zostało nas tylko 2 załogi. Co nie zmienia faktu, że i tyle wystarczyło aby udanie spędzić czas. Wspomniana rezydencja wyglądała tak:
Czyli zupełnie jak na oficjalnej stronie, co czasami nie ma miejsca. Oczywiście ze względów pandemicznych wokół była lekka szopka – nie można wejść do środka posiadłości, ograniczenia na placu zabaw i w kolejkach po żarcie, jednokierunkowe ścieżki – słowem paranoja pandemiczna. Pospacerowaliśmy po ogrodach i łąkach, bo jak na kwiecień pogoda dopisała, popstrykaliśmy fotki jak te poniżej
A na koniec 2 drzewka pamiętają poprzednią dynastię (królów i królowych) angielskich.
Gdy nastał czas pożegnania zrobilismy fotki pojazdów (jak widać do swojego się bardziej przyłożyłem ), pożegnaliśmy się z nadzieją, że nikt davida-19 nie złapał i rozjechaliśmy się do domów.
Dzięki Mariusz za organizację i do następnego!
2. 19-06-2021 Borehamwood, tym razem mleczko
Spotkanie nr 2 odbyło się u prezesa dywizji UK klubu Mazdaspeed – Wojciecha. Najwyraźniej brakowało mu już godnych przeciwników po pandemicznym treningu gry w ping-ponga – 16 miesięcy (takie trochę przedłużone 2 tygodnie) musiały przynieść jakieś rezultaty Do standardowego grona ostatniej trójcy dołączył Adaś z rodziną. No cóż, ja jako najsłabsze ogniwo nawet nie wiem kto wygrał. Jako Polak z krwi i kości nie lubię przegrywać więc szybko się ewakuowałem z rozgrywki. Babskie gadanie i ploty były zdecydowanie bardziej ciekawe – nawet się nie musiałem odzywać, a i tak wszystko wiedziałem Fotek z gry niema, fotek z grilla nie ma, fotek z obżarstwa nie ma – i co ja mam tu wkleić? No to wkleję to – nawet pasuje
Na szczęście zanim się wszyscy rozjechali udało nam się pstryknąć pamiątkowe zdjęcie, a nawet 2
Na koniec zrobiłem jeszcze obchód wokół pojazdów jakimi przyjechaliśmy i nadszedł czas powrotu do domów.
2
3
0... a nie Skoda :)
Niestety, mimo że spotkanie u Wojtka było równie udane jak poprzednie u Mariusza, to zdjęć więcej nie ma. Zwyczajnie byliśmy zbyt zajęci żeby takowe robić! Dzięki Wojciechu za zaproszenie i gościnę. Pies fajny, w pingla z Tobą nie gram, bo ze mnie a nie przeciwnik.
3. 14-08-2021 Worcester – ostatni składnik, tak na osłodę – słodzik.
Trzeba było jakoś zakończyć wakacje, a co jest lepszego od spota? Pewnie wiele rzeczy, ale my wybraliśmy to pierwsze Tym razem wypadło na mnie. Wszędzie mam daleko, to niech teraz reszta wsiada w auto i jedzie 2 czy też 3h w jedną stronę – a co.
Zaczęło się jak dosyć nietypowo, bo wybraliśmy się nad katedrę/rzekę/kanał. Jako, że był weekend to było dosyć gęsto. Z racji ciągle panujących obostrzeń nie udało nam się wejść na wierzę katedry, bez masek nie można było nawet wejść do katedry. No cóż, bywa.
Potem grill. Tym razem nawet oryginalne zdjęcie tegoż mogę wrzucić – sam nad nim stałem i się wkurzałem, to i fotkę zrobiłem przed zwęgleniem strawy.
Wyżerka trwała do wieczora kiedy to poszliśmy rozprostować kości lokalnymi ścieżkami. Z pozoru normalny spacer mógł skończyć się dosyć nietypowo, na szczęście przystanek uciekł Mariuszowi...
... i do tej pory nie mogą go znaleźć. Trauma na resztę życia
Kolejny dzień w przygotowaniu...
Ostatnio edytowano 29 sie 2021, 22:54 przez darrecki, łącznie edytowano 7 razy
No panie- teraz masz wprawę w relacjach, więc mam konkurencję nie lada Teraz czekamy na końcowego spota u Adasia na koniec sezonu – 30/31 październik jesli dobrze pamiętam Wolne już czeka, może tym razem Adam postawi wysoko poprzeczkę i zrobi relację
PS. Dziekuję wszytkim za mile spędzone chwile – do zobaczycka wkrótce
Dobra rada: Nie wstawaj, kiedy dzwoni budzik. Oddzwonisz później :D
Na zakończenie sezonu 2022 odbyło się 2 dniowe spotkanie Grupy UK, a mi przypadł zaszczyt zrobienia relacji. Szkoda, że się ludziskom nie chciało robić zdjęć, było by mi łatwiej
Ale od początku... W nocy z 30 września na 1 października roku pańskiego obecnego Mariusz długo nie mógł zasnąć, jakieś dziwne myśli mu chodziły po głowie. Stwierdził więc, że jedynym lekarstwem będzie spędzenie weekendu z tutejszymi Maździarzami. Podobno następnej nocy spał już jak niemowle, czyli niewiele Z luźnego pomysłu w kilka dni wykiełkował plan. Początkowo mocno spontaniczny, a na koniec... niewiele się zmieniło. Było miejsce, był nocleg – tyle.
Nadszedł wyczekiwany 29 października, a z rana mgła i deszcz. No uj, najwyżej przemoczy, zawieje i rozłoży na tydzień. Na docelowym Park'n Ride najpierw zrobiło się szarawo, bo przybyły 2 szare eminencje. 6 Mariusza (pewnie znów nie mógł spać w nocy) i CX3 Sebastiana – świeżaka. Ja spóźniłem się tylko max 5 minut, natomiast Adam przejął moją rolę i był ostatni. Także sukces, tyle luda nie spotkało się od lat! Oxford o dziwo przywitał nas ładną pogodą, było słonecznie i tak nie za zimno. Autobus szybko zawiózł nas do centrum.
A tam wybraliśmy się na spacer.
Szukamy Wojtka na ulicach...
...jak i w zaułkach...
...nawet przez lupę...
...pod dachem również
W pewnym momencie stwierdziłem: Pie#dole, bez Wojtka nigdzie nie idę. I co? Dalej bym siedział, chłop się zgubił.
Wówczas trzeba było trzasnąć zdjęcie grupowe gdyby ktoś przypadkiem znów się maił zgubić
Pozdro Wojtuś!
No i to by było tyle jeśli chodzi o zdjęcia z Oxfordu, trzeba było się zbierać do hotelu.
Trzeba przyznać, że lokal robił dosyć pozytywne wrażenie z zewnątrz jak i wewnątrz
Miał nawet Pub, gdzie zasiedliśmy do piwa, wina i co tam jeszcze nie przywieźliśmy
Tu też Wojtka nie było!
Dzięki wszystkim za spotkanie, świeżynkom za zdecydowanie pozytywne wkupienie się do naszego skromnego grona. I do następnego! Mariuszu – stick stick sticky stick!
Podsumowując – nie wiem czy już pisałem, ale NIE BYŁO WOJTKA!
Na zakończenie, jak za ostatnim razem klip. Nie było łabędzi, więc tym razem będzie bardzo pozytywny kawałek Zenusia. Pozdrowienia dla wszystkich!! https://www.youtube.com/watch?v=0nGu1n8Nam8