Witam po przerwie.
Jakiś czas temu miałem się już zabrać za uporządkowanie mojego tematu, jednak ciężko było na to znaleźć czas, a kiedy on już był, to z kolei nie było już sił. Dziś jednak nadszedł ten dzień

.
Dodatkowo chciałem podzielić się w tym miejscu wrażeniami z ciekawej zimowej przygody, którą przeszło moje auto, a ja razem z nim.
Zimowa pora, późno-wieczorne zakupy w Tesco, 3ech zadowolonych pasażerów i mało paliwa w baku. Zaczyna się jak tani horror

... Czarny scenariusz miał swój początek na owianej złą legendą (której jeszcze wtedy nie znałem) stacji paliw "Czwórka", zlokalizowanej na rzeszowskiej "obwodnicy". Mazda domaga się paliwa, wskazówka opadła już dość nisko, więc zajechałem na to, w tamtej konkretnej chwili opuszczone miejsce. Nie zdając sobie sprawy z konsekwencji moich działań, zadowolony, jak gdyby nigdy nic wlałem do baku kilka litrów paliwa. Odpaliłem auto i wyruszyłem dalej, kierując się na wschód... Pogoda była fatalna, śnieżyca była tak wielka, że widoczność ograniczała się zaledwie do kilkunastu metrów, wycieraczki ledwo dawały sobie radę, a droga była totalnie biała. Gdy byliśmy już na miejscu skorzystałem z parkingu podziemnego, żeby po powrocie z zakupów nie trzeba było odkopywać całego auta. Gdy odchodziłem odwróciłem się w jej stronę... jak gdybym czuł, że coś będzie nie tak...
Po ok 30,40 minutach wróciliśmy z siatami, zapakowaliśmy się do auta. Kluczyk wchodzi do stacyjki, czas zwalnia tempo, Mazda odpaliła. Było zaj***ście zimno, więc od razu ogrzewanie, jedynka i ruszamy – auto zdechło. Szarpnęło i zdechło, pierwszy raz w życiu nie mogę ruszyć z miejsca. Kręcę drugi raz – rozrusznik chodzi jak szalony, ale auto nie chce odpalić. Rozrusznik kręci jak głupi, więc aku jest OK. Podniosłem maskę, było tam dość mokro – pomyślałem – może gdzieś dostała się woda? W okolicy stożka, który umieszczony jest dość nisko było sporo wilgoci – to śnieg, który dostał się tam podczas jazdy. Zacząłem już myśleć czy to możliwe, że przez stożek dostała się woda do silnika... z drugiej strony nie chciałem w to wierzyć, więc kolejna próba odpalenia. Auto zdążyło się już schłodzić, więc na ssaniu odpaliło i chodziło do momentu, kiedy się trochę nagrzało – potem znów – dyszenie, szarpanie, dosyć mocne – patrzę w lusterko – biały dym, obroty opadają na pełnym gazie – kilka mocnych szarpnięć i koniec... W tym momencie pomyślałem, czyżby to było paliwo? Pod rurą wydechową było sporo wody... a Mazdy nie można było odpalić dopóki silnik nie był już chłodny. Chłopaki z siatami marzną, a ja w komórce w łapie przeglądam Mazdaspeed i fora motoryzacyjne... Wróciłem do Tesco, kupiłem dodatek do paliwa, którego zadaniem było m.in. usunięcie/związanie wody. Wlałem całe to ch*****o i g**** to pomogło. Sprawdziłem stan płynów, obwąchałem pokrywę zaworów, sprawdziłem stan płynu chłodniczego. Wszystko niby ok, ale zdenerwowanie spowodowało, że czułem zapach paliwa spod korka oleju, do tego biały dym – pomyślałem – po silniku... będzie SWAP na GT, bo ten już chyba kończy swój żywot.
Mazda odpaliła! Udało się wyjechać z parkingu podziemnego. Chodziła równo, więc pomyślałem że to koniec kryzysu i dojadę do domu, przy próbie wyjazdy z Tesco – szarpanie, pełny gaz, biały dym, obroty nieubłaganie spadają – koniec. I ta sama sytuacja – mogę kręcić ile chcę, auto nie odpali dopóki się nie schłodzi... Dobra – pchamy... Mróz i śnieżyca dawały się we znaki. Dzwonię po kumplach, żeby w jakiś sposób dostać się do domu... Czekaliśmy ponad godzinę – przez ten czas jeszcze próbowałem ją odpalić. Udało się znów po jakimś czasie – ilość białego dymu była już przeogromna, Mazdą rzucało niczym bykiem na rodeo, a z strzały z wydechu straszyły przechodniów. Musiałem ją zostawić... Zziębnięty i wkur***ny dotarłem do domu. Jedynym plusem tej nocy było chłodzone na mrozie piwo, którego nie trzeba było wkładać do lodówki...
Następnego dnia wziąłem urlop, wróciłem z ziomkiem pod Tesco, ba nawet zamówiłem lawetę, którą później odwołałem (można powiedzieć, że dwa razy). Trzeźwo myślący postanowiłem spróbować jeszcze jednego patentu – denaturatu – na kilka litrów paliwa wlałem całą butelkę, wymieszałem zawartość baku, stojąc na progu i gibając całym autem – spojrzenia ludzi – bezcenne... Odpał piękny – obroty na jałowym po odpaleniu – 3 tys. przez kilka minut

. Ssanie się wyłączyło, spadły do nominalnej wartości i stoją – myślę – jest dobrze, odwołałem lawetę, wsiadamy i jedziemy prędko na stacje dolać normalnego lepszego paliwa. Dolałem 98 na BP do pełna. Jadę już zadowolony w stronę do domu i nagle Mazda zdycha... naciskam gaz i ten sam scenariusz (już tak bardzo nie nasilony, ale ten sam). Szarpanie z powodu coraz bardziej spadających obrotów i koniec. Ruch był wielki, więc auto trzeba było zepchnąć na pobocze. Zostałem za kierownicą, a Grzesiu, jako, że łapy i bary ostatnio ćwiczył z większą intensywnością, przepchnął mnie dość szybko. Dzwonię po lawetę... Minęło kilka minut – próba odpalenia – udało się. Wracamy pod Tesco... Auto chodzi i chodzi i nie gaśnie. Pojawiają się wątpliwości i rozterki – co robić? Może się uda – może denaturat dał radę i został tylko jakiś pierd, zalało znów świece i będzie już gites? Perspektywa zgaśnięcia auta w centrum miasta powstrzymywała mnie od kolejnej próby. Zadzwoniłem do gościa od lawety i pytam się, czy jak mi zdechnie auto w pobliżu centrum to da radę mnie odholować dość szybko. Gość mówi – próbuj Pan. No to jedziem. Mazda przejechała ok. 20km bez zająknięcia, dojechałem do warsztatu i generalnie chłopaki nie mieli co robić, objawy ustały, problemy się skończyły. Sinik znów pracował jak wcześniej. Wymieniono tylko kopułkę...
Tamtego dnia do baku wlałem dwie butelki uszlachetniaczy do paliwa oraz butelkę denaturatu (który chyba zrobił największą robotę).