Wczoraj wieczorem było oberwanie chmury w Bielsku. Pech chciał, że wjechałem w kałużę. Zapaliły sie na chwilę kontrolki od świateł i akumulatora, ale autko jechalo żwawo dalej, bez problemu. 20m przed domem, przy niskich obrotach, nagle silnik zaczął przerywać, zgasiłem. Później przez 10 min nie chciał odpalić, w końcu coś zaskoczył, ale silnik nie miał mocy, strasznie śmierdziały spaliny i na niskich obrotach sie dławił, jaby nie jechał na wszystkich cylindrach (przypuszczam, nie znam sie na tym). Jakoś dojechałem do domu i zostawiłem auto na noc.
Dzisiaj rano, też miałem problem odpalić, ale nie taki duży jak wczoraj. Poczekałem aż silnik sie troche nagrzeje i przejechalem sie troszkę. W pewnym momencie podczas jazdy szarpnęło, ale później jechał juz ok. Jak silnik sie nagrzał (wskazówka troszkę powyżej połowy skali) obroty "na luzie" byly prawidłowe (ok 750), nie skakały. Natomiast jak dodałem gazu, np na 1000 lub 2000 to nieznacznie pływały. Nie mam bladego pojęcia czy coś sie mogło poważnego stać. Czy jak wyschnie do końca to będzie po staremu? Czy coś zepsułem. A do tego szlag trafił syrenkę, działa, ale bardzo cicho. Mam ją przed chłodnicą, obok zamka, także jak ją zalało to musiało nieźle chlapnąć...