To i ja dorzucę swoje 3 grosze. Wielu producentów "magnetyzerów" umieszcza na swojej stronie informację o tym, jak to montowano je już w Messerschmittach w czasie 2 wojny, bo praktycznie eliminowały smugi dymu za samolotem. Działanie magnetyzerów potwierdza też ich zastosowanie na rurach wodnych – usuwanie kamienia i poprawione przetwarzanie ścieków to nie bajki. Tyle że... paliwo to nie woda, nie ma typowych dla wody dipoli i kiepsko oddziałują nań pola magnetyczne. Po drugie, to mało kto wie, że Niemcy nie przywalili po prostu magnesów stałych na przewód paliwowy, tylko długo kombinowali nad kszałtem i mocą pola, zmieniali ilość i ułożenie magnesów... aż w końcu wyszło co miało wyjść. I spadło przy okazji nieco zużycie paliwa. Założenie jakiegoś tam magnesu gdzieś na przewód może poprawić co najwyżej samopoczucie – stąd "magnetyzer" w cudzysłowach.
Czemu producenci nie montują – a bo nie mają w tym interesu. Dymi trochę czy nie, co za różnica, jak się w normie czystości spalin mieści to wystarczy. Trzeba by wydać sporo pieniążków żeby potrenować różne konfiguracje magnesów – i to do każdego silnika inny. To się niby nie psuje, ale niech odpadnie albo coś, jeszcze jedna część do wymiany/naprawy, a w produkcji seryjnej to się śrubki nawet liczy w koszt. To już lepiej wydać te fundusze na marketing albo inne, bardziej sprawdzone ulepszenie silnika. Magnetyzer powietrza to już w ogóle jest kosmos, bo co on tam może przy tak rzadkim medium i dużej odległości (grubość rury dolotu)...
Najweselsze jest zaś to, że w Polsce niejeden już "magnetyzer" unieruchomił samochód albo znacznie pogorszył jego osiągi. Syfy jakie mamy w paliwie, a na które zadziała pole magnetyczne, zaczynają się gromadzić w jednym miejscu i zawężają światło przewodu, czasem dość drastycznie
