Megane Renaultsport 225 Trophy #145/500
Napisane: 15 wrz 2014, 02:22
Retrospekcja
Uhm... Niezręczności nie uniknę, ale od czego zacząć, żeby nie było dramatycznie? Jak garstka osób zapewne kojarzy, niedawno pozbyłem się Rx-a. Nie była to decyzja łatwa, bo wraz z nim odjechał fragment mnie. Mazda ta przez kilka lat utrzymywała mnie przy życiu – każdego dnia poprawiając mi humor w drodze do i z korporacji. Nie przesadzę, jeśli powiem, że ma ona ogromny udział w tym, co robię i co w ostatnim czasie zrobiłem. Wiele rzeczy w klubie – jak chociażby pomysł i regulamin pucharu MazdaSpeed Cup – powstały dzięki przypadkowi, który spowodował, że stałem się jej właścicielem. Nie potrafię opisać ile radości sprawiały mi jazda tym anachronicznym autem oraz tłumaczenie współuczestnikom miejskiego ruchu oraz stróżom prawa, co to za marka i że na pewno ma 1,1 litra pojemności ;)... Nic jednak nie trwa wiecznie, a i różne zawirowania losu sprawiają, że nawet z dobrymi rzeczami i przyzwyczajeniami trzeba się czasami pożegnać. Tak właśnie stało się w tym przypadku – po trochu w emocjach, po trochu w chłodnych kalkulacjach. W każdym razie zrobiło się smutno.
Długi weekend, Wrocław
Nic nie zapowiadało, że rodzinna, weekendowa wycieczka do Wrocławia – siedziby viceprezesa klubu – ukróci moją gorycz. Nikt lepiej od ravo nie wie jednak, jak zrobić dobrze mężczyźnie. Poranna sesja we dwóch na gościnnej kozetce, z laptopami na kolanach i tymi samymi objawami klinicznej zapaści wieku średniego, skończyła się, ku "uciesze" dzieci i żon, zmianą programu dnia drugiego i męską wyprawą do Lubina. Przerwę tutaj dygresją, namawiając Was do planowania kupna samochodu w asyście Andrzeja. Nikt tak jak on nie zniechęci Was do zakupu, znajdując w kwadrans wszystkie możliwe wady, jakie obiekt waszych zainteresowań posiada lub mógłby posiadać. Maksymalnie zniechęcony, wiedząc, że auto było całe malowane poza dachem, ale na pewno z przednimi błotnikami oraz tylną klapą, bo czujnik nic na nich nie pokazuje i nie ma znaczenia, że są plastikowe, podejrzewając, że na pewno wciąga olej i że wszystko stuka i puka, postanowiłem – wbrew trzykrotnemu zakazowi przyjaciela – pozbyć się pieniędzy, które zostały mi po maździe. W żałobie wytrzymałem więc prawie tydzień.
"Reno" z Lubina do Wrocławia dotarło w sposób dla siebie standardowy – na lawecie. Pomógł w tym miły sprzedawca, który przy okazji przyznał, że o niedziałającej klimatyzacji wiedział od początku, że auto pochodzi ze szwajcarskiego szrotu, ale że będę z niego zadowolony... Jego słowa w pierwszej chwili trafiły chyba bardziej do moich córek, które od razu doceniły możliwość jednoczesnej przejażdżki z ojcem, co w przypadku Rx-a z oczywistych powodów było niemożliwe.
To był naprawdę udany weekend. Kończąc go, nie skusiłem się na powrót do domu według scenariusza rodzimych handlarzy – na tekturowych "blachach" i śmiesznym ubezpieczeniu. Z godnością praworządnego obywatela i z pełnym zrozumieniem ustanowionych przez decydentów procedur, przejechałem czterysta kilometrów do miejsca zamieszkania, gdzie zakupiłem czerwone tablice, z którymi tego samego dnia wróciłem kolejne czterysta kilometrów, aby móc je przyczepić do samochodu i zrobić nim następne cztery setki w celu otrzymania tablic czarnych. Chcąc jeszcze bardziej uatrakcyjnić ten ekwilibrystyczny obyczaj, podróż z tablicami odbyłem Bombardierem, podziwiając z powietrza to, czego z powodu nieprzewidzianej zmiany planów, nie udało się nam zwiedzić. Wrocław nocą jest piękny...
W taki oto właśnie przypadkowy sposób, otarłem łzy po rozstaniu z Mazdą – miejsca po której zapełnić nie sposób. Odpowiedzialność tę nieplanowanie przeniosłem na auto, które śmiało mogę powiedzieć okazało się lepsze niż wydawało mi się, że będzie. Po opuszczeniu parkingu pod pracą Andrzeja, wróciło do mnie uczucie, które poznałem kilka minut po odebraniu BL MPS-a do klubowych testów. Oczywiście samochody te nie są identyczne i dzieli je nie mniej cech, niż mają wspólnych, ale o tym napiszę później...
Uhm... Niezręczności nie uniknę, ale od czego zacząć, żeby nie było dramatycznie? Jak garstka osób zapewne kojarzy, niedawno pozbyłem się Rx-a. Nie była to decyzja łatwa, bo wraz z nim odjechał fragment mnie. Mazda ta przez kilka lat utrzymywała mnie przy życiu – każdego dnia poprawiając mi humor w drodze do i z korporacji. Nie przesadzę, jeśli powiem, że ma ona ogromny udział w tym, co robię i co w ostatnim czasie zrobiłem. Wiele rzeczy w klubie – jak chociażby pomysł i regulamin pucharu MazdaSpeed Cup – powstały dzięki przypadkowi, który spowodował, że stałem się jej właścicielem. Nie potrafię opisać ile radości sprawiały mi jazda tym anachronicznym autem oraz tłumaczenie współuczestnikom miejskiego ruchu oraz stróżom prawa, co to za marka i że na pewno ma 1,1 litra pojemności ;)... Nic jednak nie trwa wiecznie, a i różne zawirowania losu sprawiają, że nawet z dobrymi rzeczami i przyzwyczajeniami trzeba się czasami pożegnać. Tak właśnie stało się w tym przypadku – po trochu w emocjach, po trochu w chłodnych kalkulacjach. W każdym razie zrobiło się smutno.
Długi weekend, Wrocław
Nic nie zapowiadało, że rodzinna, weekendowa wycieczka do Wrocławia – siedziby viceprezesa klubu – ukróci moją gorycz. Nikt lepiej od ravo nie wie jednak, jak zrobić dobrze mężczyźnie. Poranna sesja we dwóch na gościnnej kozetce, z laptopami na kolanach i tymi samymi objawami klinicznej zapaści wieku średniego, skończyła się, ku "uciesze" dzieci i żon, zmianą programu dnia drugiego i męską wyprawą do Lubina. Przerwę tutaj dygresją, namawiając Was do planowania kupna samochodu w asyście Andrzeja. Nikt tak jak on nie zniechęci Was do zakupu, znajdując w kwadrans wszystkie możliwe wady, jakie obiekt waszych zainteresowań posiada lub mógłby posiadać. Maksymalnie zniechęcony, wiedząc, że auto było całe malowane poza dachem, ale na pewno z przednimi błotnikami oraz tylną klapą, bo czujnik nic na nich nie pokazuje i nie ma znaczenia, że są plastikowe, podejrzewając, że na pewno wciąga olej i że wszystko stuka i puka, postanowiłem – wbrew trzykrotnemu zakazowi przyjaciela – pozbyć się pieniędzy, które zostały mi po maździe. W żałobie wytrzymałem więc prawie tydzień.
"Reno" z Lubina do Wrocławia dotarło w sposób dla siebie standardowy – na lawecie. Pomógł w tym miły sprzedawca, który przy okazji przyznał, że o niedziałającej klimatyzacji wiedział od początku, że auto pochodzi ze szwajcarskiego szrotu, ale że będę z niego zadowolony... Jego słowa w pierwszej chwili trafiły chyba bardziej do moich córek, które od razu doceniły możliwość jednoczesnej przejażdżki z ojcem, co w przypadku Rx-a z oczywistych powodów było niemożliwe.
To był naprawdę udany weekend. Kończąc go, nie skusiłem się na powrót do domu według scenariusza rodzimych handlarzy – na tekturowych "blachach" i śmiesznym ubezpieczeniu. Z godnością praworządnego obywatela i z pełnym zrozumieniem ustanowionych przez decydentów procedur, przejechałem czterysta kilometrów do miejsca zamieszkania, gdzie zakupiłem czerwone tablice, z którymi tego samego dnia wróciłem kolejne czterysta kilometrów, aby móc je przyczepić do samochodu i zrobić nim następne cztery setki w celu otrzymania tablic czarnych. Chcąc jeszcze bardziej uatrakcyjnić ten ekwilibrystyczny obyczaj, podróż z tablicami odbyłem Bombardierem, podziwiając z powietrza to, czego z powodu nieprzewidzianej zmiany planów, nie udało się nam zwiedzić. Wrocław nocą jest piękny...
W taki oto właśnie przypadkowy sposób, otarłem łzy po rozstaniu z Mazdą – miejsca po której zapełnić nie sposób. Odpowiedzialność tę nieplanowanie przeniosłem na auto, które śmiało mogę powiedzieć okazało się lepsze niż wydawało mi się, że będzie. Po opuszczeniu parkingu pod pracą Andrzeja, wróciło do mnie uczucie, które poznałem kilka minut po odebraniu BL MPS-a do klubowych testów. Oczywiście samochody te nie są identyczne i dzieli je nie mniej cech, niż mają wspólnych, ale o tym napiszę później...