Rok: 2001
Model: Carisma polift
Silnik: 1.8 GDI 122 KM
Wersja wyposażeniowa: Elegance
Kolor: granatowy – jak widać na zdjęciach.
Wyposażenie, poza oczywistymi rzeczami jak wspomaganie kierownicy, ABS, poduszki i klima:
– kierownica Nardi Torino,
– regulacja kierownicy w pionie,
– elektryka lusterek i szyb,
– ASR,
– immobiliser,
– blokada drzwi,
– blokada szyb,
– radio z CD
– komputer pokładowy – prymitywny, ale zawsze.
Do tej pory przy Misiu zrobione były następujące rzeczy:
– wymiana oleju,
– wymiana i przeczyszczenie filtrów,
– naprawa wycieku płynu chłodniczego,
– zrobiony komplet rozrządu,
– przeczyszczenie przepustnicy,
– reset kompa,
– nauka obrotów,
– serwis klimy
– i wymiana tarcz i klocków z tyłu.
Do zrobienia mam w sumie jeszcze tylko kopułkę amortyzatora z przodu (lewa) i oba łożyska kopuł amortyzatora z przodu. No i oczywiście marzy mi się zadbanie o Misia od strony wizualnej, czyli polerka – usunąć w końcu tą rysę na drzwiach – zabezpieczenie antykorozyjne, jakieś ładniejsze felgi, spojler z tyłu, jakaś ładna (delikatna) końcówka wydechu i przyciemnienie szyb.
A jak wyglądał sam zakup?
Kiedy zdecydowałem, że będę kupował swój pierwszy samochód, to przetrzepałem wszystkie możliwe marki i modele, które by pasowały na auto rodzinne i sporządziłem listę mile widzianych wozów, no i po rozważeniu wszystkich za i przeciw, na pierwszym miejscu niepodzielnie rządziła Mazda we wszelkich dziesięcioletnich (bo na tyle albo i mniej mnie było stać) odmianach. I tak według kolejności szukałem: Premacy, 323FBJ, 626 GF i GW, MPV, ewentualnie 323f BA. Na prawdę byłem nakręcony na Madźkę. Zarejestrowałem się tu nawet na forum i przeglądałem info o interesujących mnie modelach by wiedzieć wszystko o przed i poliftach, wyposażeniu itd.
I co z tego, skoro w moich okolicach w sumie jaką dysponowałem nie było nic ciekawego: albo niepewna przeszłość, albo powsadzane filtry stożkowe – które mi do rodzinnej jazdy na grzyba potrzebne, a po za tym szukałem auta bez modów – albo silnik tak wymyty, że błyszczał się jak psu jaja, albo nie na naszą kieszeń, albo po prostu za daleko. Jednym słowem mógłbym szukać ad mortem defecatum, a i tak dobrej Madzi bym nie znalazł.
I tak po dwóch miesiącach poszukiwań się ugiąłem przed faktem, że może to jednak nie będzie Magdalena i wróciłem do innych marek, które wcześniej brałem pod uwagę: Honda, Mitsubishi, Nissan, nawet Toyota i Rover. Najbardziej zaczęła mnie pociągać Carisma – może nie tak uśmiechnięta, no ale pod względem funkcjonalności ani na krok nie ustępująca np. takiej Ewce, a jeśli idzie o niezawodność też bardzo chwalona.
Zapadła więc ostateczna decyzja. Jadę i kupuję cokolwiek co ma cztery koła, silnik, nie było bite i nie jest nadgryzione przez rudą. Co nie zmienia faktu, że na ustalonej trasie i tak były głównie Miśki i Magdaleny, choć planowałem też obejrzenie Sceniców i innych rodzinnych wozideł. W trasę ruszyłem z kuzynem mechanikiem-blacharzem.
Już wtedy przeczuwaliśmy z żoną, że to będzie ona. No nie powiem, ale na takim biedaczynie jak ja, ta drewniana kierownica i zrobione ze smakiem (a nie tak jak w Civicu, gdzie to wygląda koszmarnie) półskóry zrobiły wrażenie. Było nie było w końcu to wersja Elegance.
Po zaciągnięciu języka od ludzi, którzy znali gościa, który ją sprowadzał uzyskaliśmy dobrą opinię na temat jego i jego samochodów. Co więcej dostaliśmy info z pewnego źródła, że z samym Misiem nic nie było robione. Po fizycznych oględzinach też wypadł pomyślnie. Silnik bez zastrzeżeń, rudej nie ma. Auto nie było robione. A więc OK. Po za tym nie mniej ważny aspekt psychologiczny: nie myty, w dwóch miejscach małe wgniecenia, na drzwiach delikatna rysa – jednym słowem wygląda jak powinno wyglądać auto dziesięcioletnie, a nie jak staruszka po botoksie. Przynajmniej widać, że nie było nic robione, a nie że niby wszystko pięknie, a potem nagle przykra niespodzianka.
Swoja drogą dziękuję Bogu za to, że wcześniejszy klient go nie chciał ze względu na rysę na drzwiach; niech kupuje lakierowanego dzwona jak lubi żeby wszystko było ślicznie.
Kilka godzin na przemyślenie sprawy i przedyskutowanie jej z połowicą.
Jest. Bierzemy. Przegląd rejestracyjny wypada pomyślnie. Kasa zapłacona, ubezpieczenie 30 dniowe – by móc wrócić do domu – wykupione. Spawa zamknięta.
Póki co Miś jest ze mną blisko rok i ma przejechane przeze mnie ponad 7 tysięcy kilometrów (a w ogóle 180 tysięcy – przynajmniej oficjalnie). Autko jest niezawodne, wygodne, pojemne, dynamiczne i świetnie się prowadzi. No a do tego jest ładne. No najładniejszy 11 latek wśród samochodów zaparkowanych na mojej ulicy
Zresztą więcej o autku poczytacie na poświęconym mu blogu:http://mojmisiek.blogspot.com
A i żeby nie było, Madźka dalej mi się marzy – mój ideał auta to Millenia i Xedos – ale Miśka nie oddałbym za żadne skarby świata.
A poniżej kilka zdjęć Misia:
Tu świeżo po zakupie:
A tutaj ta rysa, która odstraszyła poprzedniego kupującego:
Tu zdjęcie po umyciu – więcej jak wrzucę resztę do neta:
Z pamięcią o milusińskich:
A tu razem z innymi Misiami
