stachan napisał(a):A może ktoś, kto nie potrafi zdać egzaminu (zwłaszcza praktycznego), to faktycznie idiota, który kierowanie pojazdami powinien odpuścić, aby nikogo nie zabić?
napiszę tradycyjnie prowokacyjnie:
tego "idiotę" do egzaminu dopuścił jakiś inny "idiota" zaliczając mu egzamin wewnętrzny oraz kolejny "idiota" wystawiając i podpisując mu zaświadczenie upoważniające do podejścia do egzaminu...
Jak to jest, że instruktor szkolący kierowcę uznaje, że delikwent "nadaje się" a egzaminator – stosując te same wymagania, te same przepisy ruchu drogowego – uznaje że jednak delikwent się nie nadaje...
Moim zdaniem pomysł płacenia (de facto za dopuszczenie "idioty" do zdawania egzaminu) jest dobry. Ja bym poszedł jeszcze dalej: skoro instruktor do spółki z wykładowcą mają wpływ (poprzez egzamin wewnętrzny) na ocenę umiejętności "idioty" to niech wezmą indywidualną odpowiedzialność za taką decyzję o dopuszczeniu go do egzaminu w postaci np. ustalenia minimalnego indywidualnego poziomu zdawalności liczonego dla danego instruktora, poniżej którego instruktor dostaje kopa z zawodu (na stałe albo czasowo – nie przesądzam).
Z punktu widzenia mnie jako kierowcy, popieram gęste i upierdliwe sito egzaminacyjne bo dzięki temu może jakiś niedouczony "idiota" (którego jakiś inny niedouczony "instruktor" rzekomo wyszkolił i uznał jego umiejętności za wystarczające) zabije mnie i moją rodzinę na drodze raczej później niż prędzej.Może wtedy instruktorzy i szkoły nauki jazdy zaczną uczciwie wymagać odpowiedniego poziomu umiejętności (na poziomie identycznym jak w czasie egzaminu) zamiast liczyć wyłącznie kasę za kolejnego "idiotę" i odwalanie chałtury szkoleniowej na zasadzie "nieważne jak byle szybciej i więcej" bo "kasa misiu, kasa..."
Nie przekonują mnie wasze argumenty typu: "najechanie na ciągłą na 10 centymetrach" – ta linią ciągła to może być mój samochód na parkingu a daję słowo, że dla mnie ma duże znaczenie czy ktoś mi "odrobił lekcję rysowania" na 10 cm czy też nie...
