AlbatrosGrodno napisał(a):moje zdanie jest takie Audi z tamtych lat na pewno używało materiałów wyższej jakości niż analogicznie Ford.Jakoś montażu i wykonania na pewno był o wiele lepszy w wykonaniu Aud
Jest to bezsprzeczne. Audi od wielu lat celuje w bycie "premium". Ciężko w ogóle porównać Forda Sierrę czy Mondeo (i oczywiście pozostałe marki "zwyczajne") do Audi 80 z tych samych lat, tak samo jakość wykonania między moim Mondeo a Audi A4 z tego samego roku bije oczywiście Forda na łeb. Różnica jest taka, że na młode Audi najzwyczajniej w świecie nie miałem $ i muszę się zadowolić czymś gorszym, ale dostatecznie młodym i niezużytym, żeby liczyć na mniej czy bardziej niekłopotliwą eksploatacją. I żeby wiek tego auta pozwalał na objęcie ochroną assistance.
Tu zboczę z tematu:
W pewne pierwszomajowe popołudnie wracałem z niedawno poznaną dziewczyną z Mazur. 400 km od chaty coś nagle wystrzeliło pod maską pięknej, ślicznie utrzymanej, bordowej Mazdy 626. Po minucie wskazówka temperatury była już na czerwonym polu. Co zrobiłem? Ano zadzwoniłem do ubezpieczyciela "Weźcie mnie zabierzcie z tego lasu, bo mnie wilcy zjedzą". Dogadałem szczegóły i już nawet miałem nadzieję, że mnie znajdą, a po paru minutach zadzwoniła pani z infolinii i mówi "Ojej, jak mi przykro – pana samochód jest zbyt stary i ogólne warunki ubezpieczeń dyskwalifikują pana pojazd do udzielenia pomocy. Na pocieszenie przygotowaliśmy specjalnie dla pana ofertę ubezpieczenia na życie...".
Dzięki własnej inwencji twórczej doczłapałem do cywilizacji 80 km dalej i auto nawet udało się naprawić tego samego dnia.
Tym sposobem już wiedziałem, że ubezpieczyciel ma mnie gdzieś i wszystkie kolejne awarie unieruchamiające auto (a trochę ich było) musiałem udźwignąć na własnych barkach bądź przy pomocy linki holowniczej podczepionej do jakiejś badziewnej Skody, Fiata czy nawet VW Polo.
Powiedziałem sobie, że do Wuja Pana ja nie jestem złotą rączką, jeżdżę w trasy po 500 km głównie w nocy i mam to gdzieś – sam nie będę się z tym zmagał. I kupiłem sobie auto niby badziewne, ale którego nie trzeba było holować, bo zawsze jeździło o własnych siłach i w razie czego spełniające OWU firmy ubezpieczeniowej.
Żeby nie było – nie mogę mieć do Mazdy pretensji, że się psuła. Najczęściej nieoczekiwanie kończyło się coś właściwie eksploatacyjnego, mam też świadomość, że pewne rzeczy ulegają zużyciu i nie ma co zaklinać rzeczywistości. Przy przebiegu 250.000 czy 300.000 ma prawo zużyć się aparat zapłonowy czy jakiś tam inny element. Wciąż było to świetne auto, ale nie zapewniało najzwyczajniej w świecie bezpieczeństwa dojechania do punktu docelowego, bo zawsze jakaś tam blaszka czy śrubka przez te wszystkie lata mogła ulec zużyciu.
A tu wrócę do tematu:
cały czas dążę do tego, że chcąc mieć po prostu pojazd (i tylko pojazd) trzeba się pogodzić z kiepskim znaczkiem na kierownicy i kupić auto niezużyte. W zasadzie każdy producent potrafi wyprodukować samochód, który przez pierwsze 100.000-150.000 km jest całkiem niekłopotliwy (niestety w "gorszych" markach trzeba zorientować się, jaki model warto w ogóle kupić), a im lepsza marka i bardziej udany model, tym tak granica się przesuwa. Ale wciąż istnieje. Celując w auta 16 letnie masz praktycznie gwarancję, że to auto przekroczyło tą granicę. Jesteś pasjonatem marki i pogodzisz się z pewnymi NORMALNYMI kaprysami takiego auta – kupuj. Chcesz auta taniego, ale sprawiającego minimum kłopotów – poszukaj czegoś mniejszego, młodszego i starannie wybierz model i wersję silnikową.
Mam w rodzinie człowieka, który jest przeszczęśliwy jeżdżąc Renault. Twierdził, że się nie psuje, jeździ się fajnie i nie sprawia żadnych kłopotów. Udowodnił to, że sprzedał jedną Renówkę i... kupił drugą, młodszą.
Bajania o super bezawaryjnych starych autach zostawmy w sferze opowieści z dawnych czasów. Kiedyś faktycznie takie auta istniały, ale już i tak wymierają. Ze starości.
Tusku..., tfu, Albatrosie, nie idź tą drogą

.